Dr hab. Kazimierz Chruściński
Profesor  Politechniki Koszalińskiej

 

Czy i komu potrzebna jest dziś  kultura ?

Pozwolą Państwo, że ten „mini-wykład” (określenie Leszka Kołakowskiego), zatytułowany na pozór dość banalnie – „Czy i komu potrzebna jest dziś kultura?”, rozpocznę  od przypomnienia  oczywistej sprawy,   dotyczącej człowieka i jego podstawowych potrzeb.

Każdy z nas ma, jak  wiemy, dualistyczną strukturę – cielesną   (przynależną do świata przyrody) i tzw. duchową (przynależną do świata kultury). Zaspokajamy swoje potrzeby, związane z bytem biologicznym, czyli  fizyczną egzystencją, nie bagatelizujemy potrzeb, wypełniających sens życia, czyli  esencję. Od dawna toczy się spór, która z tych struktur jest ważniejsza.  Jedni, jak Platon, wyżej stawiali uczucie i intelekt, czyli ducha, więzionego prze ciało, drudzy, jak Arystoteles –  ciało, będące żywym bytem biologicznym, obdarzonym rozumem i psychiką.  Filozofia, w zależności od wymagań epok i panujących teorii, prezentowała w tej kwestii  zmienne stanowiska, ale na ogół dominowało przeświadczenie o potrzebie  doceniania harmonii pomiędzy tymi dwoma  strukturami człowieka.  Maksyma poety rzymskiego Juwenalisa, od którego nazwiska  zabawne imprezy studenckie nazywamy juwenaliami, głosiła:  „W zdrowym ciele, zdrowy duch”.  Człowiek pragnie długo żyć w sensie fizyczno-biologicznym, ale niezbyt ciężko zarabiać na jego podtrzymywanie i  widzieć sens  kruchego, ziemskiego  żywota,  podpowiadany i uświadamiany przez kulturę. Nie wystarcza więc dbałość tylko o zdrowie, ale również o myślenie. Wspomniany Platon miał słuszność, głosząc zasadę: „Zanim przystąpisz do leczenia ciała, najpierw musisz uleczyć umysł”.

W czasach PRL-u, jak dobrze pamiętam,  z powodu marnej gospodarki, zalecano model  prostaczego życia,  ale w w miarę dostrzegania uroków bogatej cywilizacji zachodniej coraz bardziej pragnęliśmy  jego ulepszenia zarówno w sferze materialnej, jak i duchowej. Wydarzenia sierpniowe 1980 roku doprowadziły do obalenia nielubianego przez większość społeczeństwa systemu   socjalistycznego i  przywrócenia kapitalizmu ze swoją starą,  konfliktową naturą. Wyłonił się ponownie pewien paradoks: jak pogodzić ideę solidarności i budowania dobra wspólnego z zasadami egoizmu i konkurencyjności. Człowiek bowiem  jest z natury pazerny, żądny sukcesu, który podnosi poczucie radości, często stopień zamożności i pozycję w społeczeństwie.  Stefan Chwin, profesor Uniwersytetu Gdańskiego,  ma niewątpliwie wiele racji, twierdząc, że dawny ideał wychowawczy, zbudowany na klasycznych i chrześcijańskich zasadach  etyczno-moralnych, został w dużym stopniu zastąpiony przez ideał drapieżny, przypominający  prawo dżungli: „dziecko wychowywać tak, jak  konkurenta prześcignąć, bądź doprowadzić do ruiny”. Zakładaliśmy, że na  rozwój cywilizacji będą mieli  duży,  pozytywny wpływ  przedsiębiorcy, ale nie ich przesadny kult, jak się stało,  promujący skrajny indywidualizm – model człowieka rzutkiego,   dążącego do bogactwa  nie zawsze rzetelną i uczciwą pracą, czego przykładem jest  afera gdańskiej spółki „Amber  Gold”. Szkodzi  niewątpliwie dziś kulturze znaczne osłabienie się patronatu państwa, zbyt skąpe wspieranie finansowe potrzeb kultury także ze strony większości przedsiębiorców, ale najbardziej chyba panosząca się niemal wszędzie  logika rynku, która – według  Agnieszki Graff  z Uniwersytetu Warszawskiego – „deprecjonuje wartości wspólnotowe i pozaekonomiczne”,  a tym samym i  kulturę.

Rodzi się pytanie: co to właściwie jest kultura  i czy bez niej  możemy się obejść ?.  Aczkolwiek jest to pytanie, w szczególności jego druga część, o charakterze retorycznym, spróbujmy choć na moment zastanowić się nad rozumieniem istoty kultury. Nie trzeba przekonywać, że niektóre zwierzęta na swój sposób są mądre, np.  psy, odpowiednio wyuczone, niosą pomoc osobom niepełnosprawnym, pomagają policji przy wykrywaniu narkotyków, bądź stają się aktorami, jak Szarik w serialu „Czterej pancerni i pies”. Często słyszymy takie zdanie: „Odnoszę wrażenie, że ten twój nowy sąsiad to porządny  człowiek – dba o swój wygląd,  regularnie wychodzi z pieskiem na spacer, lubi rozmawiać i grzecznie się kłania”. Wytrenowane zachowania zwierząt i obycie towarzyskie sąsiada   to symptomy ich dobrego wychowania, ale to jeszcze nie właściwa kultura. Lepiej wtedy mówić o wyuczonym zwierzęciu i kulturalnym człowieku, bo nie wiemy dobrze, jaką ten sąsiad ma w sobie  kulturę. Warto czasami zastanowić nad tym, jak mocno  bliski mi człowiek  tkwi w kulturze, a ona w nim. Badacze, nie tylko przeciętni ludzie, mają wciąż kłopot z jednoznacznym zdefiniowaniem złożonego pojęcia kultury. Po raz pierwszy spróbował naukowo zdefiniować istotę kultury angielski antropolog  Edward Tylor w książce Kultura pierwotna (1871). „Kultura, czyli cywilizacja  – twierdził  –  w najszerszym znaczeniu etnograficznym, jest to pojęcie obejmujące wiedzę, wierzenia, sztukę, moralność, prawo, obyczaje i inne zdolności i przyzwyczajenia nabyte przez człowieka jako członka społeczeństwa”. Kultura człowieka, słusznie myślał ten badacz,  jest powoli   nabywana i  później współtworzona przez człowieka w ścisłym jego kontakcie ze społeczeństwem, ale nie można tego szerokiego pojęcia, jak sądzę,  sprowadzać do ilościowego  bogactwa wiedzy z różnych dziedzin  życia i wytworów ludzkiej aktywności, nawet jeśli przynależą do kultury symbolicznej – jak nauka,  religia i sztuka.

Nie  zamierzam bynajmniej pomniejszać znaczenia konkretnych, istniejących  faktów kulturalnych (stricte artystycznych) z różnych dziedzin sztuki, jak rzeźba, malarstwo, muzyka i literatura piękna,  czy naukowych, jak znane odkrycia Kopernika czy  Marii Skłodowskiej-Curie, które potwierdzają ogromne zasługi  człowieka w rozwoju  cywilizacji. Kultura poszerza horyzont widzenia świata,  uczy człowieka myślenia i rozumienia  innych, udoskonala jego zdolności i umiejętności  przekazywania tradycji,  przyswajania wierzeń religijnych,  wiedzy i doświadczeń   oraz – mówiąc kolokwialnie – wciąga go  do przetwarzania świata natury i samego siebie.  Ale kultura stanowi także zjawisko  ponadjednostkowe, zespala, niejednokrotnie skonfliktowaną zbiorowość, czyli wspólnotę ludzką, utrwala  narodowe tożsamości, uodporniając je na różne próby ich  osłabiania, bądź  zakusy całkowitego zniszczenia.  Obie postaci kultury,  nazywane umownie przeze mnie – „widoczna” i „niewidoczna”,  są ważne, chociaż ta druga, niezauważalna gołym okiem, a tylko – jakby to powiedział typowy romantyk – „oczyma duszy”,  wypełniona jest wartościami o szczególnej  ważności.   Rozwijają one wrażliwość i wyobraźnię, wzbogacają i uszlachetniają osobowość, czyli umysłowe i duchowe wnętrze człowieka, ułatwiające rozróżnianie dobra i zła oraz warunkujące nasze działania. Kultura bowiem to nie tylko twórcze dokonania artystów i uczonych, ale także postawy i jakości życia zwykłych ludzi. O tym  szerzej mówiłem w końcu listopada 2009 roku,  przy okazji promocji świeżo wydanej swojej  książki o związkach kulturowych Polaków z południową Francją,  podczas konferencji na temat dziedzictwa polonijnego w Lourdes, zorganizowanej przez Polską Misję Katolicką  z siedzibą w Paryżu, polskie Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Stowarzyszenie „Wspólnota Polska”, które reprezentował Maciej Płażyński.

Kultura    jest niewątpliwie potrzebna,  konieczna do życia człowieka i narodu – niemal jak woda i chleb – i bez niej nie można się obejść.  Papież Jan Paweł II doceniał „widoczną” i „niewidoczną” kulturę, ale wyżej stawiał tę drugą, duchową  W czerwcu 1980 roku mówił: „Człowiek żyje prawdziwie ludzkim  życiem dzięki kulturze”.  Także starożytni filozofowie głosili zbliżone opinie. Cyceron, wykształcony Rzymianin, który  wprowadził termin „cultura animi” na  oznaczenie uprawy, kształtowania nie ciała, ale ducha i umysłu,  w dziele Rozprawy tuskulańskieuzasadniał następująco twórczą rolę kultury: „Czymże bez ciebie bylibyśmy nie tylko my,  ale czym byłoby w ogóle ludzkie życie? Tyś pozakładała miasta, ty rozproszonych ludzi powołałaś do życia społecznego, ty zespoliłaś ich między sobą najpierw przez wspólne osiedla, później przez małżeństwa, a wreszcie przez wspólnotę mowy i pisma. Tyś wynalazczynią  praw, nauczycielką dobrych obyczajów i ładu”.

W ramach  kultury narodowej istnieje wiele jej rodzajów.  Obok  kultury wysokiej (elitarnej), dawniej zadomowionej niemal wyłącznie na dworach magnackich i salonach arystokratycznych w dużych miastach, dzisiaj wśród części  inteligencji, ponadto mamy  kulturę masową, czyli popularną,  z jej odmianami ( pop-art, pop-muzyka, subkultura) i tradycyjną kulturę ludową, czyli chłopską, jak się zdaje, powoli gasnącą.    Każda z tych kultur ma odrębną   historię , odmienne  kanały obiegu i swoich  odbiorców, pełniąc – obok wspólnych – także zróżnicowane właściwości i funkcje.  Byłoby niedorzecznością, gdybyśmy wymagali, by ludzie, pochodzący z różnych środowisk społecznych i grup intelektualnych, jednakowo   cenili wszystkie wspomniane odmiany i rodzaje  kultury, więcej – dobrze je znali, uwielbiali i byli ich współtwórcami. Nie wszyscy  muszą uznawać kulturę elitarną i awangardową,  lubującą się w eksperymentowaniu,  preferowaną  przez tzw. „mniejszość intelektualną”. Wytwory kultury wysokiej, jak  powieść Joyce’a Ulisses,wykorzystująca symultaniczną technikę strumienia świadomości,  osiągnięcia artystyczne Ionesco i Becketta – współtwórców paryskiego  teatru „absurdu”,  nowatorskie sztuki Gombrowicza i Witkacego czy wreszcie surrealistyczne konstrukcje metalowe Płomienne ptaki Władysława Hasiora, eksponowane od 1977 r. na wzgórzu przed gmachem rektoratu Politechniki Koszalińskiej –  powodują niemałe zakłopotanie z ich odbiorem i wartościowaniem. Ćwierć wieku temu, kiedy przejeżdżałem  samochodem przez Koszalin i nie oglądałem  z bliska tych udziwnionych konstrukcji,  myślałem wtedy, że są to stare armaty, ustawione  przed jakąś muzealną placówką wojskową. Dopiero później, jak podjąłem  wykłady   na kierunku pedagogiki przy ulicy Śniadeckich, zorientowałem się, że cechuje je wieloznaczność,  mogą sugerować pługi rolnicze, skrzydła ptaków bądź   rydwany jeźdźców, częściowo i  militaria.

Są ludzie, którzy mają  wykształcenie, ale nie lubią sztuki wysokiej, a tylko masową. Ubolewać trzeba, że starsi – z różnych powodów – nie czytają książek, nie chodzą często do teatru, opery i filharmonii,  chętnie natomiast w domu oglądają  kryminały i  seriale w telewizji, zwłaszcza telenowele i tzw. opery mydlane, bądź  programy publicystyczne, oparte na faktach,  młodsi   bawią się w mniej lub bardziej obskurnych dyskotekach, lubią muzykę metalową,  disco polo,  pop-muzykę oraz – jeśli nie mylę – jej  wykonawców  –  Amerykankę Madonnę i Polkę Dodę.   Należy pogodzić się ze zjawiskiem dość dużego zróżnicowania kulturowego naszego społeczeństwa. Mamy zapewne własne zdanie w tych sprawach, niejednokrotnie krytyczne,  ale – w imię uszanowania godności ludzkiej – wypada  powstrzymywać się z ich wygłaszaniem, zwłaszcza publicznie, także w gronie towarzyskim, zbyt  skrajnie  ujemnych opinii o poziomie intelektualnym i smaku estetycznym niektórych kategorii odbiorców kultury, zajmując jednak bardziej zdecydowane stanowisko, jeśli trzeba, wobec przejawów, delikatnie mówiąc, grubiańskiego zachowania i używania wulgarnego języka.. Z ubolewaniem muszę stwierdzić, że  spora część  młodzieży w kapturach i kibiców sportowych, tzw. szalikowców,  zachowuje się bardzo nagannie, uprawia po prostu wandalizm.  Wywołuje awantury, zwłaszcza podczas rozgrywek piłkarskich,  niszczy przy okazji   drogie obiekty sportowe i mienie publiczne poza stadionami. Być może, są wśród nich też i tacy, którzy  bez skrupułów odbierają życie innym, niejednokrotnie z najbliższej rodziny, w tym i dzieciom.  Tego rodzaju sporadyczne, przykre fakty i zdarzenia, spotykane nie tylko w naszym kraju, mówią o ubóstwie, bądź całkowitym braku kultury wewnętrznej,  budząc uzasadniony niepokój.

Kultura masowa,  powielająca istniejące wzory i stereotypy oraz  łatwa na ogół w odbiorze, adresowana do nieokreślonej bliżej zbiorowości, nie  stanowi mocnego i trwałego fundamentu narodowego dziedzictwa kulturowego, ale  dla wielu jest substytutem wysokiej kultury.  Bywa nieraz  tak,   że budzi pogardę osób, zaliczających   się do  elity intelektualnej. Tymczasem zdarza się, że potrafi  zaskakiwać ciekawymi osiągnięciami artystycznymi, znacznie przewyższającymi popularność utworów  nowatorskich czy awangardowych. Przywołajmy znamienny  przykład z historii literatury.  Sienkiewicz, jak wiemy, był wyróżniony literacką nagrodę Nobla za Quo vadis i inne,  głęboko patriotyczne i  humanistyczne utwory o tematyce historycznej oraz mistrzostwo sztuki pisarskiej, tymczasem Witold Gombrowicz, uchodzący za jednego z gigantów współczesnej literatury polskiej,   kpił z Trylogii, napisanej „ku pokrzepieniu serc”,  złośliwie nazywając jej autora   „pierwszorzędnym  pisarzem drugorzędnym”, czyli mało ważnym. Czas pokazał, że Sienkiewicz a nie Gombrowicz – używając metafory Mickiewicza –  „trafił pod strzechy”. Oto  inny przykład, tym razem z  kultury muzycznej.   Telewizja Śląska  od pewnego czasu promuje radosne pieśni miłosne i biesiadne, chętnie słuchane, mające  zrozumiałą treść,  pełne optymizmu i romantycznych  uczuć, iście słowiańską  melodyjność,  bezpretensjonalnie wykonywane przez utalentowanych artystów, wśród których znajduje się  Teresa Werner, członek Zespołu Pieśni i Tańca „Śląsk”, autorka poszukiwanej płyty „Spełnić marzenia”, zawierającej takie pieśni, jak  „Miłość jest piękna”, „Kocham Cię, mamo”.  Biją one  rekordy popularności na listach  przebojów, oklaskiwane są na publicznych imprezach nie tylko na Śląsku, ale i w centrum kraju, także za granicą.  Taka muzyka masowa jest też potrzebna, podoba się, łagodzi stresy, podnosi na duchu,  łatwo trafia do serca  i rozumu,  bez względu na  poziom intelektualny odbiorców.

Narasta potrzeba  zintensyfikowania  i znacznego rozszerzenia  procesu  humanizacji   zaniedbanego kulturalnie dużej  części społeczeństwa,  co wcześniej sygnalizowałem,   wzmożenia działalności wychowawczej w różnych środowiskach społecznych, docierającej do ich tzw. głębi, pełniejszej i znacznie skuteczniejszej  realizacji celów i założeń szeroko pojętej  edukacji kulturalnej.  Zakłada ona   lepsze  przygotowanie jednostki ludzkiej do aktywnego uczestnictwa w kulturze,   ale przede wszystkim  do życia w świecie ogólnych  wartości, rozpatrywanych przez aksjologię,  takich, jak  kategorie piękna, dobra i prawdy,  szlachetna miłość, tolerancja,  wolność słowa, idea solidarności,   ludzka godność i pracowitość,  zasady rzetelności i uczciwości. Te wewnętrzne wartości kulturowe – podkreślmy to szczególnie mocno – mogą stanowić w obecnych czasach kryzysu i chaosu wartości etyczno-moralnych – materiał do  tworzenia pożądanych modeli ludzkich osobowości, determinują  w sposób zasadniczy  wrażliwość, odczuwanie, myślenie i zachowanie oraz wyrabiają umiejętność samokontroli. Pozwalają więc w dużym stopniu rozstrzygać dylemat:  mamy czy nie mamy  na odpowiednim  poziomie  kulturę wewnętrzną,   różniącą  nas od  reszty świata przyrody.  Tych abstrakcyjnych  wartości nie sposób spostrzegać przysłowiowym gołym okiem, nie da się ich nosić w kieszeni czy przechowywać w banku,  ale są – jeśli wierzyć  znawcom antropologii kulturowej  –  niezwykle ważne i potrzebne,   cenniejsze    bodajże  niż  złoto.

———————-

P.S.  Tekst ten został wygłoszony 3 października 2012  podczas inauguracji roku akademickiego 2012-2013 Instytutu Polityki Społecznej i Stosunków Międzynarodowych Politechniki Koszalińskiej.