„Wędrowne ptaki” – niemiecka organizacja młodzieżowa sprzed I wojny światowej
Koszalińskie gimnazjum dysponowało specjalną formą organizacji – „Wędrownych (wędrujących) ptaków”, która roznieciła się od niemieckiego ruchu młodzieżowego i potem grała już wielką rolę. To była „Niebiesko -Błękitno-Biała” unia młodego Pomorza, założona przez oficera Münchow ze Świnoujścia razem z letniskowymi przyjaciółmi, nazywana później „młodą burzą”. Mająca miejsce przez wiele lat i w wielu szkołach Słupska, Świnoujścia i koszalińskim gimnazjum.
To był paramilitarny związek młodzieżowy, mocno spokrewniony z harcerzami, jednak organizacyjnie niezależny, z własną niemiecką tradycją i mundurami – mundurami pożyczonymi od niemieckiego oddziału ochronnego z Afryki. Nie ma żadnych wątpliwości, że dla młodych uczestników własne młodzieżowe życie w grupie, wyjazdy grup były dużą rzeczą w „Wędrownych ptakach”.
Z miłością to wspominają starzy , którzy jako młodzi brali udział w marszach i grach wojennych, razem z przywódcą i towarzyszami.
„Młoda burza” cieszyła się w koszalińskim gimnazjum zawsze dużą ochroną. Dyrektor Olsen był osobiście protektorem i raz na szkolnym dziedzińcu był na paradzie, zorganizowanej przez kilkuletniego komendanta i ucznia najwyższej klasy szkoły średniej – Neffa.
Koszalińskie „Wędrowne ptaki” pochodziły z innego korzenia. W grupie dziewcząt z liceum było coś , czego „młoda burza” nie znała – część dużego ruchu w 1901 roku, po kilku bezowocnych latach, wziął pod opiekę Liz: od Berlina po daleki Siedmiogród, głównie we wszystkich wyższych szkołach niemieckich i niemieckojęzycznych za granicą.
Grupy „Wędrownych ptaków” dziewcząt od 1910 roku, w liceach i zakładach typu studium, były w związkach z grupami chłopców dość dobrze zjednoczone. Wędrowały i spotykały się na uroczystościach i w organizacjach rządowych, skupiając się przy swojej przywódczyni.
Od „Wędrownych …” rozniecił się dalszy ruch młodzieżowy i był już organizacja buntowniczą. Jednak do I wojny światowej nigdy politycznie, ale w kulturowym i duchowym sensie. Zawsze o zapatrywaniach narodowo-ojczyźnianych. Dużym ich sukcesem była młodzieńczość i wolność od ciemnych stron dorosłości.
Koszaliński ruch miał przed I wojną światową przywódczynię w osobie Ewy Heyer. Była żoną bałtyckiego Niemca – dr Heyer , kierownika koszalińskiej rolno-chemicznej stacji doświadczalnej. Najpierw była przywódczynią w Getyndze, gdzie działała przy Langemarck po Franku Fischer – wydawcy daleko rozprzestrzenionego śpiewnika dla grających na skrzypcach.
Ewa Heyer była podziwiana nie tylko przez całe lata, przez grupy dziewcząt, ale też wysoko ceniona przez grupy chłopców, którzy dobrowolnie zameldowali się ,jako starsi, po wybuchu I wojny światowej.
Do koszalińskich grup „Wędrownych ptaków” należeli zawsze chłopcy i dziewczęta niższego stanu, w grupie było nie więcej niż 7 – 10 osób.
Daleka kwatera „Wędrownych” – nazywała się „lądowym domem”- leżała nad Radwią przy domu młynarza Hassen, jakoś powyżej Heyki. Radew nie była wówczas jeszcze spiętrzona przy Rosnowie , tylko jako wspaniała dzika rzeka z zimną wodą. Stary młynarz Hassen mieszkał na wyspie na Radwii w swojej zapadniętej chacie, gdzie prowadził małe rolnictwo.
„Wędrowne ptaki” przejęły stojące na skraju lasu opuszczone drewniane zabudowania i urządziły „lądowy dom”.
Marsz tam, przez wsie Kretomino, Cewlino i ogromne sosnowe lasy, na odległość 15 km, za każdym razem stanowił duży wysiłek, który chętnie podejmowaliśmy; potem kąpaliśmy się i wylegiwaliśmy na jeszcze całkiem samotnych brzegach Radwii.
Od młynarza Hassen otrzymaliśmy mleko, ziemniaki i chleb, tak że na łące przed domem mogliśmy przygotować nasze skromne posiłki.
Punkt kulminacyjnych tych tygodniowych marszów do „lądowego domu”, który w lecie często zaczynał się już w sobotnie popołudnie, to wspólna uroczystość zachodu słońca, wraz z grupą dziewcząt na plaży przy wrzosowisku nad Radwią. Układaliśmy potężny stos drewna i obok tego zapas, który starczał jeszcze dla obozowego ogniska aż do świtu.
Grupa dziewczyn, dla których trzygodzinna droga do „lądowego domu” była za daleka, najczęściej jechała kolejką wąskotorową przez Manowo do Rosnowa, potem już ze śpiewem wzdłuż brzegu Radwii dochodziły.
Pani Heyer, sama posiadając gitarę , grała i pięknie śpiewała; w jej mieszkaniu był pierwszy odlew modelu domu Praxitelesa, niegdyś jej ojciec – pan Bötticher , badacz starożytności, wykopał go w Olimpii.
Dla nas, młodszych, ruch „wędrownych ptaków” był tak prosty w latach wojennych; starszym już brakowało wielostronnego duchowego kształtowania.
Odkrycie starej niemieckiej pieśni ludowej, która wywodziła się od „wędrownego ptaka”, oraz wstrzemięźliwość od alkoholu ,nikotyny i wolnego ubioru (pierwszy raz przychodziło się bez kapelusza i w półbutach) stworzyło, także wśród dorosłych, duży oddźwięk.
Kameralny śpiewak Robert Kothe z Monachium, w do pełna obsadzonej Sali Domu Gminnego śpiewał swoje pieśni i grał na lutni, wynikały one z naturalnego przeżycia po lekturze książek Hermanna Löns, który jako ochotnik zgłosił się w czasie I wojny światowej i poległ.
Krótko po I wojnie światowej, grupa „Wędrownych” razem z grupą teatralną zorganizowała amatorskie przedstawienie w Koszalinie i wystawiła przed pełną salą średniowieczne gry tajemne i Fausta.
Dla rodziców nie było całkiem lekko, mieć synów w grupie „Wędrownych”.
W wakacje nie pozostawaliśmy w domach, staraliśmy się o koncesję dla naszych rodziców na eksploatację kopalni, jeżdżąc daleko w poprzek Niemiec, na własną rękę nocując – schroniska młodzieżowe nie były jeszcze w modzie.
Późniejszy punkt oparcia dla chłopców z „Wędrownych”, przy coraz bardziej upadającym „lądowym domu” koło młynarza Hassen, to była baza w Łazach nad Bałtykiem, na mierzei między Jez. Jamno i Jez. Bukowo, gdzie na strychu na sianie u rybaka nocowaliśmy. Oprócz Łaz, były wyjazdy do Skwierzyny i Osieków, 15 km i z powrotem – daleka droga.
Wybuch I wojny światowej głęboko też dotknął życie młodzieży w Koszalinie i od tego czasu był koniec zwyczajności. W sierpniu 1914 roku nastąpiło potworne wzbudzenie w niemieckim ludzie i głębokie przekonanie, że jest niewinnie atakowany przez wroga – dzisiaj ciężko to zrozumieć. Było to tak ogólne, że także robotnicy i natychmiast dwa miliony Niemców zameldowały się jako wolni ochotnicy wojenni do broni.
W Koszalinie zgłosiła się cała najwyższa klasa gimnazjum, klasa maturalna, prawie wszyscy uczniowie szkoły średniej, znaczna część uczniów klas drugich i wszyscy młodzi profesorowie szkoły średniej.
W auli gimnazjum miała miejsce uroczystość pożegnalna i szkoła musiała uzupełnić grono nauczycielskie i zacząć od nowa.
Byłem wówczas uczniem pierwszej klasy gimnazjum, i przeżyłem w najbliższych tygodniach na koszalińskim dworcu kolejowym, razem z kolegami, przejazd szeregów niemieckiej Wschodniej Armii.
Firma Hendess miała około 100 egzemplarzy koszalińskiej gazety ufundować dla codziennie przejeżdżających żołnierzy; grupa naszych uczniów, do której należał krewny Hendessów, miała je rozdzielać.
Widzieliśmy ją codziennie z opiniami i karykaturami przy umalowanych pociągach towarowych z żołnierzami. Przynosiliśmy im wodę pitną i rozdzielaliśmy te gazety. Po bitwach pod Gąbinem i Tannenbergiem z Prus Wschodnich przychodziły pociągi ze zbiegami i rannymi – niemieckimi i rosyjskimi.
Mogliśmy przy tym pomóc. Widać było, jak bardzo niedoskonałe były jeszcze sprawy organizacyjne, z braku aut, chorych przewożono – ciężko rannych po części na noszach w wozach meblowych, napełnionych grubą warstwą słomy i pociągniętych końmi do szpitala pod Chełmską Górą.
Duży ruch pierwszych wojennych grup miał też osobliwe strony. Przez całe Niemcy poszła plotka, że z Francji do Rosji jadą auta obładowane złotem. Zatrzymują się nocą na ulicach miast i strzela się z nich. Ta bezsensowna wiadomość została również rozniesiona po Koszalinie i to, że koszalińscy kupcy o polskich nazwiskach, mający swój interes na ulicy Podgórnej, mieliby dostać w dużej walizce Rosjanina.
Pani Ewa Heyers, która opaliła się na brązowo, wróciła z urlopu nad Bałtykiem. I jakby nie przynależna do „Wędrownych ptaków”, bez krótkich spodni i kapelusza na głowie – bardzo zadziwiająco wyglądając- stanęła przed koszalińskim ratuszem, pośród tłumu i śpiewała patriotyczne pieśni; nagle z tyłu ktoś krzyknął: ”Czy państwo nie jesteście Rosjanami?”Pani Heyers faktycznie jako żona bałtyckiego Niemca miała swoją przynależność państwową, ale nie powiedziała przytomnie „Tak”. Przez policję została z wysiłkiem odciągnięta od wzburzonego tłumu do ratusza.
Potem po ciemku przez dach ratusza i inne dachy została przeprowadzona przez „Wędrownych”, bo tłum oblegał ratusz.
Inną konsekwencją pierwszych zamieszek wojennych była próba nazywania wszystkiego wyłącznie po niemiecku: jako uczniowie na pożegnanie mówiliśmy do tej pory „Adieu”, a teraz zwykłe „do widzenia”, też dawniejszy „Trottoir” nazywano chodnikiem. Pozostały tylko nazwy: Toilette i portmonetka nie wyparte przez niem. słowo „sakiewka”.
Z początkiem września 1914 roku grono nauczycielskie zostało na nowo uporządkowane, szkoły wznowiły pracę i zaczęły się długie wojenne lata, które w wielu dokonały przeobrażeń.
oprac. Alicja Leitgeber _ Miziołek na podstawie tekstu z książki F.Schwenklera „Koszalin -siedemsetletnia historia pomorskiego miasta i regionu”