W niemieckim mieście Colditz mieści się zamek o tej samej nazwie, który zasłynął w historii jako OFLAG 4C – międzynarodowy obóz karny dla jeńców wojennych. Tam przewieziono między innymi generała Bora-Komorowskiego. Polakiem, który dostarczał potajemnie żywność jeńcom byłRyszard Wieczorek, mieszkaniec Koszalina, z którym rozmawiam.
– Jak Pan trafił do Colditz? – Do Colditz trafiłem w 1942 roku z mamą. Ojciec znalazł się w Colditz po łapance w Łodzi. Niemcy akurat prowadzili werbunek do pracy dla bauerów i ojciec się zgłosił, następnie nas ściągnął. Mama pracowała w fabryce porcelany, ojciec w fabryce szamotu. Ja zostałem w domu, miałem wówczas 8 lat. Najpierw mieszkaliśmy w baraku z innymi Polakami, których było sporo, potem przydzielono nas do opieki nad jedną Niemką.
– Frau Metzke, jak ją nazywaliśmy była bardzo ciepłą i życzliwą kobietą. Przeklinała Hitlera, bo jej syn zginął pod Stalingradem. Ojciec miał hodowlę królików, podstawowe produkty żywnościowe były na kartki. Budynek, w którym mieszkała Frau Metzke znajdował się w dosłownie kilkanaście metrów od zamku Colditz. – Przed Bożym Narodzeniem 1943 roku. W zamku byli przetrzymywani oficerowie i podoficerowie rożnych narodowości – Polacy, Holendrzy, Anglicy, Nowozelandczycy. Jedzenie dostarczałem w koszu, oczywiście pół legalnie, przepuszczał mnie po godzinie 21.00 zaprzyjaźniony z ojcem strażnik. Na zamku były dwie kuchnie – oficerska i podoficerska, ja dostarczałem żywność do tej drugiej. Kucharz był też Polakiem, segregował przyniesiony prowiant i przekazywał dalej więźniom. Wypakowanie zawartości kosza i zabranie pozostawionego chleba, czy odpadków którymi ojciec karmił króliki, trwało jakieś 10 minut. – Dostarczał Pan tylko żywność? Skąd ją braliście? – Ależ nie, poza jedzeniem głównie papierosy i to w dużych ilościach. Poza tym tytoń, zapałki herbatę, chleb, masło. Przypuszczam, że też jakieś informacje, grypsy. A dostarczane jedzenie braliśmy z nadwyżek jakie nam pozostały z kartek żywnościowych, papierosy z gilz robiłem sam. – Niewątpliwie tak. Wartownik z zamku mieszkał z nami po sąsiedzku, był bardzo sympatycznym Niemcem, często spotykał się z ojcem i zawsze długo rozmawiali o tym co się na zamku dzieje. Ojciec utrzymywał również dobry kontakt z miejscowym niemieckim fotografem, który robił zdjęcia więźniom. Mogli przekazywać więźniom informacje o tym co się dzieje na froncie czy z rodzinami. – Komendantem obozu jenieckiego był oficer w randze generała. Przetrzymywano tu do 200 jeńców, ale była rotacja – część opuszczała Colditz za krnąbrność, czy próbę ucieczki. Na zamku był garnizon żołnierzy Wehrmachtu. Zamek otaczała fosa, od zachodu płynie rzeka Mulda. Był park zamkowy, gdzie mogli spacerować więźniowie, a całość otaczał mur wysokości 12 m . Do tego dochodził drut kolczasty i wieżyczki wartownicze. Sam zamek ma ciekawą historię, zbudował go król August II Mocny dla hrabiny Cosel. – Wspomniał Pan o próbach ucieczek. Były takie? – Oczywiście, mistrzami w tej dziedzinie byli Anglicy. Raz próbowali uciec skonstruowanym samodzielnie szybowcem, raz podkopem i nawet zsunąć się po murze za pomocą powiązanych prześcieradeł. – Tak, mogli spacerować, spotykać się. W jednym skrzydle przebywali wyżsi oficerowie i generalicja, w nieco gorszych warunkach przebywali podoficerowie. Dostawali 3 posiłki dziennie, skromnie bez luksusu. – Generała Komorowskiego Niemcy przywieźli w marcu 1945r. Gdy do miasta zbliżali się Amerykanie, korzystając z chwilowej przerwy w walkach na poddanie niemieckiego garnizonu, z 13 na14 kwietnia wywieziono większość jeńców, w tym Bora w głąb Rzeszy. – Kiedy dowiedział się Pan, że na zamku przetrzymywano generała „Bora” Komorowskiego? – Gdy Amerykanie wyzwolili miasto, przyszło do nas dwóch polskich podoficerów którzy byli powstańcami warszawskimi, a których przetrzymywano w OFLAGU 4C. Podziękowali ojcu za pomoc, przynieśli amerykańskie papierosy, słodycze, wołowinę w puszkach. Wspomnieli podczas rozmowy o pobycie generała Komorowskiego i innych żołnierzy z Powstania Warszawskiego,łącznie było ich około 30. Zresztą między nami krążyły pogłoski o tym, że Niemcy w pośpiechu wywieźli jakiegoś bardzo ważnego polskiego więźnia. Tak przy okazji wspomnę, że ci dwaj powstańcy dotarli do Hamburga a stamtąd wsadzono ich na statek do Kanady. – Jak wyglądało wkroczenie Amerykanów do Colditz? – Zanim wkroczyli Amerykanie, miasto i zamek poddano ostrzałowi artyleryjskiemu. Dopiero gdy 15 kwietnia o 4 rano na wieży zamkowej załopotała biała flaga, pojawili się amerykańscy żołnierze w jeepach i ciężarówkach. – Byli bardzo serdeczni, co ciekawe – sporo z nich mówiło po polsku. Musi Pan wiedzieć, że żołnierze amerykańscy mieli w kieszeniach czekoladę i gumę do żucia, czym z ochotą obdarowywali dzieci, takie jak ja. Jakiś czas po Amerykanach miasto przejęli Rosjanie i mieliśmy drugie wyzwolenie. – Tak, zajrzałem w każdy kąt. Duże wrażenie zrobiła na mnie częściowo zniszczona sala balowa i płaskorzeźby królów polskich na korytarzowych ścianach. Pokoje jeńców były skromne, kilkuosobowe, wyposażone w proste łóżka i niezbędne tylko meble. Oczywiście pokoje w których zapewne przebywali wyżsi rangą, wyglądały nieco lepiej i były jednoosobowe. Z wyjątkiem kilku pomieszczeń, pełniących chyba funkcję karcerów, w drzwiach nie było krat. Rozmawiał: Tomasz Wojciechowski
C.d… W marcu 1945r moja mama usłyszała rozmowy od strony ulicy, mówiono po polsku. Powiedziała mi abym wyszedł zobaczyć co się dzieje. Zobaczyłem grupę mężczyzn siedzących na ziemi, opartych o budynek. Ta grupa była pilnowana przez żołnierzy niemieckich. Mężczyźni ci byli ubrani w mundury, niektórzy owinięci kocami. Po chwili wróciłem od mamy niosąc ze sobą dzbanek z kawą zbożową oraz chlebem dla pilnowanych ludzi, żołnierz niemiecki mnie przepuścił i rozdzielono te trzy bochenki chleba wśród jeńców. Ojciec gdy wrócił z pracy i dowiedział się o mojej rozmowie z jeńcami, zaczął mnie wypytywać o okoliczności zajścia, tym bardziej że sam miał kontakt z jeńcami w Colditz. Opowiedziałem mu, że to była grupa która przybyła do Oflagu z Powstania Warszawskiego, wraz z dowódca generałem Borem- Komorowskim. W dniu 12 kwietnia 1945r rozpoczęły się już pierwsze oznaki walko o Colditz- walki między samolotami amerykańskimi i niemieckimi. Walki o miasto rozpoczęły się tak naprawdę w godzinach popołudniowych ostrzałem artyleryjskim Amerykanów. Wojska amerykańskie rozmieszczone były za rzeką Muldą. O północy nastąpiła przerwa w walkach, trwająca blisko dwóch godzin. Był to czas na poddanie się garnizonu niemieckiego na zamku. Właściciel fabryki odesłał ojca do domu, a ten wracając natknął się na jednego z żołnierzy niemieckich pytającego o las. W czasie przerwy w działaniach wojennych tj.2-3 nad ranem, Niemcy wykorzystali sytuację i wywieźli generała Komorowskiego w nieznanym kierunku. Ojciec dowiedział się o tym zdarzeniu od powstańców, w dniu kiedy opuszczali oni zamek, udając się do Hamburga i dalej – do Kanady. Potem było serdeczne pożegnanie , wkroczenie Amerykanów i ich pomoc żywnościowa. Miasto zostało zdobyte przez Amerykanów o godzinie 4 rano, 14 kwietnia 1945r. Tak zakończyła się przygoda z jeńcami Oflagu IV C w Colditz. Ryszard Wieczorek
C.d…2 24.12.1945- wigilia
Wracając z kolejnego spotkania z jeńcami wojennymi na zamku w Colditz, nadleciały samoloty wypuszczając zapalające tzw. „choinki” . Zrobiło się bardzo widno, a wracałem około godz. 21.00 Nagle pootwierały się okna cel jeńców i zaczęto śpiewać kolędy w różnych językach. Przy oświetlonym zamku i prószącym śniegu zrobiła się niesamowita atmosfera. Nagle nastąpiła niespodziewana chwila, z wierz strażniczych rozległy się strzały w kierunku otwartych okien więziennych. Wróciłem do domu i opowiedziałem to wszystko rodzicom. Zastałem rodzinę przy skromnie zastawionym świątecznym stole wigilijnym. Przyszła też do nas właścicielka domu, , którą się opiekowaliśmy. Przy stole i choince wspólnie zaśpiewaliśmy kilka kolęd. Śpiewała również pani Metzke. Po świętach Bożego Narodzenia wezwano ją do ratusza, miała wytłumaczyć dlaczego obchodziła wigilię z Polakami. Wspomniała mojemu ojcu, że grożono jej sankcjami. Ale jak mówiła, nie przejęła się tym. Tak wspominam ostatnią wigilię Bożego Narodzenia na obczyźnie. C.d.n.
Poniżej: – metryka urodzenia mego brata, Jurka Wieczorka, w 1942 r w Colditz.
I zdjęcia: – ja z bratem w 1943 roku ( jestem po lewej) w 1943 r w Colditz, w ogródku domu, gdzie mieszkaliśy – mój brat przed wyjazdem z Colditz do Polski. W tle dom, w którym mieszkaliśmy. Na parapecie w oknie, na I piętrze widoczna właścicielka domu – pani Metzke. Miała wówczas 77 lat.
Niespodziewany nalot. Na zdjęciu: mój ojciec (pierwszy z prawej) przed fabryką, w której pracował. Lipiec 1940 r.
Na terenie Colditz działały dwa garnizony- radziecki i amerykański, bo miasto było zdobywane dwa razy. Amerykanie wyszli pierwsi. Po 12 maja , gdy miasto opuścili jeńcy wojenni- Polacy, Nowozelandczycy, Francuzi i inni, Rosjanie przejęli miasto całkowicie. Garnizon amerykański stacjonował w zamku, była to głównie żandarmeria wojskowa- MP. Byłem świadkiem, jak Amerykanie wywozili z zamku cenne dzieła sztuki. Po godzinie 18.00 były montowane kable łączności, do oddziałów amerykańskich po drugiej stronie rzeki Muldy. Rosjanie urządzili się z niewielkim oddziałem i sztabem w ratuszu, głównie plądrowali. Ciekawa rzecz, gdy spotykały się na mieście oba patrole, Amerykanie z pogardą potrafili rzucić Rosjanom niedopałek papierosa pod nogi, a ci go gasili i chowali za pazuchę. Foto- fabryka gdzie pracował ojciec, od wewnątrz, baraki dla robotników przymusowych.
Akt zgonu siostry z widoczną nazwą Colditz:
|