Działo się to w 1910 roku, w gimnazjum (znanego nam jako Technikum Elektroniczne)przy ul. Moritza, dzisiejszej Jedności, w czasie roku szkolnego. Do Koszalina przyjechał właściciel menażerii i zaoferował szkole pokaz swoich zwierząt. Uczniów zebrano w sali gimnastycznej, ustawiono w szeregach w czworokącie. Mali siedzieli z przodu, więksi stali za nimi.
Posiadacz menażerii okazał się starszym kalekim człowiekiem, do pomocy miał Murzyna, który stał z klatkami w czworokącie. Był lis, wilk, jeżatka, hiena, puma, kuguar z Andów i wreszcie kulminacyjny punkt programu – lew! Stał kolo Murzyna i patrzył na siedzące przed nim dzieci.
Powstał niepokój, lew cofnął się trwożliwie. Właśnie obchód wzdłuż szeregów kończyła hiena, wszystko potoczyło się bardzo szybko. Hiena rzuciła się między uczniów do ucieczki. Powstał chaos i w panice krzyczano, że lew jest wolny! Nauczyciele starali się zapanować nad sytuacją, zebrali dzieci do klas. Lew przez otwarte okno sali gimnastycznej dał „dyla” na ulicę. Mogło stać się jakieś nieszczęście. Po drodze spotkał jednego chłopca i ciosem łapy skaleczył mu głowę. Ale nie było to zranienie niebezpieczne dla życia, tylko rana obficie krwawiła. Lew ponownie wskoczył do budynku szkolnego i tam został pochwycony przez właściciela i zaprowadzony do klatki.
Lotem błyskawicy po Koszalinie rozniosła się plotka o szalejącym po mieście lwie, który zabija napotkane dzieci. Wzburzone matki wyruszyły na poszukiwanie swoich pociech. Tak naprawdę lew był bardzo wystraszony i oprócz zranienia jednego ucznia nikomu nic nie zrobił. Po tym zdarzeniu biedny właściciel menażerii nie otrzymał już pozwoleń na pokazy w innych szkołach. Ale uczniowie skorzystali, bo następny dzień ogłoszono wolnym od zajęć.
opracowanie i tłumaczenie z j. niemieckiego – Alicja Leitgeber- Miziołek